Czytelnia Sztuki

O zagrożeniach wynikających z podróży w Kosmos

Opowiedzianą przez Kobylarza historię zostawmy odczytaniom poszczególnym. Zaproponowana przez artystę gra polega na cytowaniu czy aluzjach z jednej strony, z drugiej natomiast – na pastiszu złożonym ze współczesnych tekstów science fiction (Moon, Solaris, 2001: Odyseja kosmiczna…). Oto postmodernistyczna zabawa inter- lub hipertekstualna, która tytułowy wątek zagłady świata – wespół z wyobraźnią artysty – zapośrednicza poprzez nie-rzeczywistość medialną.

Interpretacji, jednakże, mogą zostać poddane dwa, pozornie sprzeczne, elementy (używając nomenklatury specyfikującej wykorzystywane często przez Kobylarza medium): detal i plan ogólny. Materiały: naturalne tj. papier, glina, metal, drewno i sztuczne. Kształty – ostro zakończone, obłe, geometryczne. Wszystko sprowadzone do znanych obiektów związanych z kosmosem: miniaturowych kapsuł, satelitów, samolotów, statków i rakiet kosmicznych czy wreszcie – globusów. W połączeniu z precyzyjnie wykonaną instalacją wnętrza jednego z wymienionych wcześniej wehikułów to, co wydaje się zabawką, odnosi się do podstawowej kategorii opisującej współczesność – lęku. Podkreślonego przez Kobylarza za pomocą prawie niezauważalnego zabiegu: przyciemnionej, pozornie źle oświetlonej, półki z owym inwentarzem zbioru archiwalnego, która, w ten sposób potraktowana, odsyła do zapoczątkowanej jeszcze w renesansie techniki sfumato. Co, w kontekście trzech obiektów kuli ziemskiej umieszczonych nieopodal, mogłoby sugerować, jakże ironiczną w zderzeniu z teraźniejszością, obecność astrologicznych odkryć tamtej epoki. Nie uciekajmy jednak zbyt daleko…

Zatarcie zatem konturów przedmiotów wskazuje na niewyraźne rozgraniczenie pozoru i prawdy, a jednocześnie staje się zaproszeniem do refleksji. Sztuczne anty-raje czy światy zapośredniczone rojone przez ludzkość powodują, iż lęk wydaje się również nienaturalnym. Ale to też zabawa słowem: synonimem słowa ‘sztuczny’ jest ‘papierowy’, obok innych znaczeń: ‘chemiczny’, ‘syntetyczny’, czy wreszcie: ‘symulowany’. Znowu wykluczenie? Bohater jest serio: trawiony przez internetowe paranoje staje się jednym z wielu anonimowych użytkowników globalnej sieci, a ostatecznie przedłużeniem medium. Całkiem poważny namysł i nie całkiem naukowa fikcja. Przekaźnik jest przekazem. W kontekście nowych (następnych) środków komunikacji stajemy się tym, co spożywamy w nadmiernej dawce (śmiertelnej?). Ale to już wiedzieliśmy przecież od dawna (a przynajmniej od czasów „rewolucji technologicznej”). Artystyczna gra miałaby polegać na całkowitej rezygnacji z pogoni za rzeczywistym? Niekoniecznie. Wróćmy do początku.

Wystawę Kobylarza zdominowała Sztuka (sztuczność). Natura de facto nie istnieje, czego – zbytnio jednak dosłownym – symbolem staje się umieszczone w ostatniej sali pudło telewizora z wgraną starszą wersją nintendo. Zbędnym byłoby zastanawianie się nad istotą sztuki. Ze szklanką czy bez, za Platonem albo i nie, wszelka próba uchwycenia, w stosunku 1:1, choćby fraktali życia, skazana jest na porażkę. Z kolei, jak wiemy, „tajemniczy” bohater, staje się, chcąc nie chcąc, simulacrum którejś z wybranych przez siebie rzeczywistości. Co pozostaje? Może istnienie artysty. A wraz z nim – platforma, w której wierci: galeria. Socjologia życia. Artystycznego. I złość. I narcyzm zostaje prawdziwy. I lęk. A więc-emocje. Nie anonimowe i zbiorowe, ale te indywidualne. Lęk przed nieuniknionym – końcem… świata. Tworzenia. Złość na jedyne, co jest: od-twarzanie. Narcyzm jako naturalne przedłużenie obecności artysty w galerii. Galerii jako pułapki zmaterializowanej w postaci instalacji, w której dominują duchota czy klaustrofobiczne poczucie izolacji. Taka sobie w końcu izolatka dla wariata, którym twórca nierzadko bywa. Długie przebywanie w sztucznej instalacji kapsuły kosmicznej wiąże się z uczuciem lęku, a w efekcie – możliwym pobytem w szpitalu. Psychiatrycznym.

A może odwróćmy sytuację i nazwijmy artystę człowiekiem. Głęboko melancholijnym. Któremu zabawa przestała sprawiać przyjemność stając się przekleństwem współczesności. Bezsensownym katalogowaniem. Szaleństwem tworzenia archiwum osobistego. Metaforycznym nadmiarem. Ostatecznie – odbiorca/uczestnik spektaklu/świata/wystawy staje oko w oko, nerw w nerw z tym samym. Oraz – identycznymi emocjami. Wszystkie one nie bez kozery cechują choroby współczesności.

Może człowiek… Istnienie takiej „instytucji” czasem zostaje poddane w wątpliwość. A sam(a) staje w strefie zagrożenia…

Dominika Krzemień


Comments are closed.


Visit Us On FacebookVisit Us On TwitterVisit Us On PinterestVisit Us On LinkedinVisit Us On Google PlusVisit Us On YoutubeCheck Our Feed