„Książki po nic?”
W gliwickiej Willi Caro w ramach projektu Czytelnia Sztuki odbyło się spotkanie z trzema poetami, Andrzejem Sosnowskim, Marcinem Sendeckim i Tadeuszem Pióro. Chociaż prowadzący, Krzysztof Siwczyk także jest poetą, to nie on – w zamyśle – miał być bohaterem wieczoru.
Organizatorzy zaproponowali nam tym razem spotkanie zaaranżowane czy wyreżyserowane w konwencji towarzyskiej rozmowy, swobodnej wymiany myśli między zaproszonymi poetami z pominięciem – na szczęście – tradycyjnej, a często nadużywanej w takich sytuacjach metody prezentacji własnej twórczości. Rzeczywiście, „na żywo” artyści nie czytali swoich tekstów, prezentacja sylwetek nastąpiła za pomocą wyemitowanych na dużym ekranie klipów poetyckich, czyli serii czytanych przez samych twórców wierszy.
K. Siwczyk jako moderator rozmowy niestety zbyt nachalnie narzucał gościom ton i przedmiot dyskusji. Cóż, może taka jest niewdzięczna rola prowadzącego. Jednak zabrakło mi podczas tego wieczoru autentyzmu, tego stricte poetyckiego klimatu, który sprzyja rozmowom o procesie tworzenia, o tęsknotach zróżnicowanych tak, jak zróżnicowane są osobowości twórców. Zabrakło właśnie rozmowy o „Tym czymś, co waha się między istnieniem a nieobecnością, znikome, znikliwe jak ułomek druku, cząstka, fragment znaku ortograficznego, kawałek przecinka, strużyna ołowiu z kaszty u drukarza.” Zabrakło tego czegoś, dla czego patrzy się na poetę w milczeniu.
Trochę bowiem to spotkanie było szkolne (artyści wywołani do odpowiedzi grzecznie odpowiadali na pytania), momentami akademickie (chętnie wysłuchałabym wykładu A. Sosnowskiego czy T. Pióro, jednak to był przecież wieczór poetycki), monumentalne (zmierzające ku diagnozom stanu polskiej poezji), chwilami nachalnie koturnowe. Od tej koturnowości artyści próbowali się odżegnać, szczególnie M. Sendecki, który eksplicytnie, intertekstualnie i bruLionowo oświadczył, że nie interesuje go robienie czegokolwiek dla „biednej poezji”.
„Książki po nic?” Tym pytaniem miał być zainicjowany pewnego rodzaju panel dyskusyjny, jednak wymiana myśli nie odbywała się w atmosferze polemicznej, której można było przecież oczekiwać po tak prowokacyjnym sformułowaniu. Rozmowa przybrała charakter dywagacji natury raczej socjologicznej, z ambicją ukucia jakiejś diagnozy dotyczącej stanu polskiej poezji współczesnej. A więc była mowa o sytuacji komunikacyjnej polskiej poezji, o wciąż silnym paradygmacie romantycznym w twórczości poetów,
o tożsamości narodowej i jej korespondencji lirycznej, o egzaltacji i figurze czytelnika zbiorowego, o nimbie romantycznym zahibernowanym w zjawisku polskiej poetyczności. To wszystko skądinąd arcyinteresujące hasła, jednak spotkanie w Willi Caro ani nie było miejscem do werbalizowania takich rozstrzygnięć, ani nie powinno było implikować takiej ilości hiperważnych ustaleń. Efektem bowiem stała się pewnego rodzaju powierzchowność w ujęciu wymienionych kwestii. A szkoda, bo akurat zaproszeni twórcy są przecież na antypodach takiego przyporządkowania. Czy poeta zatem powinien być stawiany w tak niezręcznej roli adresata powyższych ambicji i przemożnej potrzeby klasyfikacji? Pytanie niech pozostanie otwarte. Ku rozwadze Jeszcze jedno. Ekran. Włączony przez cały czas trwania poetyckiego wieczoru. Forma przypominała nieco wrocławskie Biuro Literackie i wpisała się w ogóle w kulturę nadmiaru bodźców, z którą mamy współcześnie do czynienia. A wydaje się, że nie każde przedsięwzięcie artystyczne musi od razu stawać się multimedialnym czy ilustrowanym obrazkami z ekranu.
Z powyższych konstatacji wynika na pewno jedno. Czytelnia Sztuki dorabia się własnej tożsamości, wykuwa się w trudzie, bowiem startuje z naprawdę wysokiego pułapu ambicji intelektualnych. Należy się wielki ukłon w stronę inicjatorów i organizatorów gliwickich spotkań. Są one w panoramie tzw. oferty kulturalnej miasta prawdziwym ewenementem. Chapeau bas.
Dzięki istnieniu Czytelni Sztuki jest o czym pisać i z czym polemizować. Nareszcie.
/ Agnieszka Grzywaczewska-Kurpierz /